logo-magda logo-wojtek

Na początek krótkie opowiadanie. Bierzcie, czytajcie i ... krytykujcie do woli.

Błyskotki

Nowo otwarty duży sklep w centrum, kilka poziomów, znana skandynawska marka. Wchodzę i chaotycznie, od wieszaka do wieszaka, przyglądam się tej wielkiej jesienno-zimowej kolekcji ubrań. Rząd spodni garniturowych w kancik i bez, beże, grafity, brązy i czerń. Plamy materiałów, faktur i krojów. Poprzecinane gdzieniegdzie bielą satynowych i bawełnianych bluzek, koszul, koszulek i topów. Prawdę mówiąc nie ogarniam całości, błądzę wśród tych fatałaszków, spódniczek, dżinsów, swetrów i ciężkich zimowych płaszczy. Metki z cenami dyskretnie pochowane. Najpierw dotknij, zabierz ze sobą do przymierzalni, naciesz oko figurą przebraną jak na bal. Zakochaj się, żeby się już nie móc rozstać. Miłosną transakcję sfinalizuj w kasie, gdzie miła młodziutka panienka usłużnie zapakuje twój obiekt pożądania w nowiutką reklamówkę i zaprosi do powtórnego odwiedzenia sklepu.

Stoisko z biżuterią, sztuczną, hit sezonu. Ceny jak za szlachetny kruszec, feeria barw, za którą warto wydać dużo. Do tego nowego sweterka jak ulał będzie pasował ten wymyślny naszyjnik z kulek i piór. A bransoletka nieodzowna na dzisiejsze wieczorne wyjście. Spory tłumek kobiet nie odstępuje na krok dwóch stojaków z odpustową tandetą sygnowaną znaną marką.

Nie sposób dopchać się bliżej, do tych szerokich połyskujących przydymionym srebrem bransolet, też nieprawdziwych, ale jakże efektownych, przykuwających wzrok. Przepraszam, proszę, jeszcze troszkę jakby pani mogła, o, tak, dziękuję, już, słychać nieustannie, szum narasta, wzmaga się też zniecierpliwienie tych, którym nie dane dotknąć połyskliwego szkła, metalu i plastiku.

A wie pani, bo to nie może być zbyt strojne, do autobusu musi być, wygodne znaczy, w pekaesie tłoczno, niewygodnie, ludzie się pchają, a ja to często jeżdżę, tu niedaleko, na oddział po chemię, i jak już po wszystkim, przychodzę popatrzeć co nowego, coś by się chciało mieć, najlepiej na szyję, dyskretnego, ale ładnego, nie wiem, ta mówi pani, za droga trochę, coś tańszego jakby się znalazło.

I kręci głową ukrytą we wzorzystej chuście, wyciera pot z bladego wysokiego czoła, przestawia wózeczek z torbą podróżną i nieustannie mówi. Ona tu rządzi. Wśród tych pachnących drogimi dobrymi perfumami kobiet, wśród tych młodych świeżych dziewcząt, które pewnie urwały się z ostatniej lekcji, żeby przyjść i postać koło świecidełek imitujących klejnoty. Ona w swojej batystowej koronie, watowanej kurtce i ciemnych, praktycznych spodniach. Zakutana po szyję, bierze kolejne naszyjniki, pękate korale i "sprawdza" na szyi przygodnie zagadniętej młodej dziewczyny. Ta cierpliwie znosi zabiegi, wyraźnie bojąc się zgłosić sprzeciw wobec determinacji pani z wózeczkiem.

Chyba jednak tym razem nic nie wezmę, stwierdza po przymierzeniu wszystkich będących na składzie błyskotek, zabiera wózek i odchodzi.

Podchodzę i ja do stojaka, w przestrzeń, jaką tamta wyzwoliła od swej męczącej obecności. Tłum rozrzedza się, odpływa w inne rejony. Biorę do ręki każdą rzecz, bez względu na cenę, jakość wykonania, kolor i model.

Najpierw badam. Kulki nanizane na liche żyłki przepływają między palcami, podnoszę ku szyi, dotykam nimi miejsca silnie pulsującego, w końcu wącham, podświadomie szukając szpitalnej woni, którą tamta naznaczyła każdy koralik, wisior, bransoletę i kolczyk.